Czuję spokój. Czuję wartość tego spokoju i go doceniam. Doceniam, że mogę poczuć go choć przez chwilę. Walczę cały czas ze sobą w pewnej kwestii, a to czasami bywa trudne. Po dniu, a raczej popołudniu, który miał miejsce kilka, a może już kilkanaście dni temu. Gdzie na nic nie miałam siły. Miałam dość. Pierwszy raz w życiu tak doszczętnie miałam dosyć i na nic nie miałam ochoty. Wtedy odpuściłam wszystko, mimo wielu zajęć na kolejny dzień, mimo pracy, którą powinnam wykonać, powiedziałam - stop. Zgasiłam światło, położyłam się na łóżku, okryłam kocem, wzięłam słuchawki - muzyka, która chyba zawsze daje mi odpowiedź na to co w danym momencie czuję, wiadomości wymieniane z pewną osobą. To wszystko było dla mnie w tamtej chwili najważniejsze, a kolejny dzień sobie odpuściłam. Nie poszłam na uczelnie. Bo może czasami nie warto szarpać się ze sobą i rozrywać myślami w środku, a po prostu powiedzieć stop. Dziwiłam się sama sobie, a nawet osoba mi bliska, z którą rozmawiałam kilka dni później stwierdziła z uśmiechem, że mnie nie poznaje. Czasami mam trudności z tym, aby samej przed sobą się poznać. Czasami widzę wiele sprzeczności, które mnie rozrywają. Czasami mam dosyć tych sprzeczności i tej kwestii. Teoretycznie w tej kwestii wiem wszystko, jednak czasami z czymś innym bywa trudniej. Lubię wyciągać wnioski, chyba nie lubię nad nimi rozmyślać, a raczej widzę na bieżąco to co jest dla mnie dobre, jak to na mnie wpływa. Widzę te sytuacje, które doceniam, i które sprawiają, że potrafię poczuć spokój. Lubię usiąść w moim, wydaje mi się, że tak bardzo moim pokoju, otulić się kocem, od czasu do czasu, jak mam na to ochotę, poczuć smak prawdziwej kawy, który w tych momentach uwielbiam, smak prawdziwej, mielonej kawy z dodatkiem mleka, w której zawiera się jej esencjonalność. Lubię wstać rano, sama z siebie, bez budzika, co w moim przypadku bywa trudne, a za oknem zobaczyć mróz i piękne, oślepiające słońce jak dziś, to napawa energią. Lubię zasnąć i lubię ten spokój, który może temu wszystkiemu towarzyszyć. Lubię spotykać wartościowych ludzi na swojej drodze i usłyszeć od nich coś co może tak bardzo rozweselić serce i podbudowywać. Lubię swoją potrzebę samotności i ten swój świat, który może nie wszyscy rozumieją, a dla wielu może być dziwny. Lubię telefony od pijanej przyjaciółki o dwunastej w nocy. Lubię to, że mam kogoś kto jednak rozumie ten mój świat i szanuje to jak do niego podchodzę. Lubię stwarzać wokół siebie tę własną przestrzeń, którą czasami może rozumiem tylko ja, a czasami może i mi jest ciężko ją zrozumieć. Lubię dostawać wiadomości od niektórych osób ze stwierdzeniem: 'Ty musisz zacząć pisać książki dla mnie! Albo chociaż bloga - wiesz, tak dla mojego osobistego odtęsknienia'. [Hmm.... Bloga mówisz?]. Wystarczy mi bardzo mała garstka tych osób, na których zawsze mogę polegać, a oni na mnie. Nie potrzebuję gromady ludzi wokół, którzy są tylko w chwili gdy czegoś potrzebują, których nie będzie w mojej trudnej chwili i może czasami żałuję, że coś odrzuciłam, że nie dałam komuś szansy, komuś kto potrafił rozweselić serce czymś najdrobniejszym, ale z tego wszystkiego wyciągam naukę. Lubię to jaka jestem, choć czasami mam problemy z tym, aby samą siebie zrozumieć, uspokoić i wprowadzić na właściwą drogę, bo jeszcze cały czas mylę się, błądzę i czasami tworzy mnie tysiące myśli, pragnień, małych cząstek, z których każda chciałyby iść w swoją stronę. Lubię myśleć o tym co mnie wzmacnia, daje siłę, nadzieję, rozpala iskrę. Lubię to spojrzenie. Lubię go. A czasami po prostu jak człowiek potrzebuję oczyszczenia, wypływającego ze mnie i zapisanego w takiej formie.
Lubię to miejsce i lubię ludzi, którzy to miejsce w pewien sposób tworzą.
Lepię siebie z akceptacją tego jaka jestem. Lepię z kawałków codzienności, doświadczeń, które mnie kształtują i tego co mnie wypełnia. Intensywnie. Czasami niezrozumiale. Zawile. Skomplikowanie. Lepię pewien labirynt z wieloma zakrętami. Labirynt, który pewnego dnia już nie będzie wydawał się tak skomplikowany, a mam nadzieję, że ukształtuje wartościową osobę, która nie będzie żałowała zbyt wielu rzeczy w swoim życiu.
Lubię ten spokój, mimo że zazwyczaj bywa on chwilowy...
Najlepszych ludzi uformowało naprawianie własnych błędów.
Dziękuję za ten komentarz, nawet nie wiesz jak ważne i potrzebne myśli przywołał :)). Wiesz, wydaje mi się, że nawet najistotniejszą dla nas samych i dla naszego dobrego zdrowia psychicznego :).
To jest moim zdaniem podstawa wszystkiego, za co się w życiu bierzemy. Bo jeśli nie będziemy mieć wiary w to, że jesteśmy dobrzy, akceptowalni dla samych siebie - to jak mamy wierzyć, że cokolwiek innego się nam uda? Sama ostatnio mam z tym problem, trochę nad tym myślałam i doszłam do takich wniosków. Gdy człowiek się nie lubi, to nie ma motywacji do... niczego, prawda?
Masz rację. Kiedy pozytywnie myślimy o nas samych i o tym wszystkim co nas otacza i jest dla nas ważne łatwiej jest żyć, działać, podejmować decyzje i po prostu iść do przodu bez zawahania ;). Prawda :). A nawet jeżeli ma tę motywację to zapewne bardzo ciężko ją przełożyć na działanie.
Pascal pisał o spokoju ( już się powtarzam, bo gdzieś o tym komuś pisałam :D) że jest stanem niemożliwym, stanem śmierci. Znaczy, chodzi o to, że ludzka natura drga...można to przyrównać do entropii, stan całkowitego uporządkowania w biotermodynamice oznacza po prostu śmierć organizmu. Chwilowy spokój? Dlaczego nie. Ale w życiu nic nie może trwać za długo. Chyba że mówimy o tym pewnym rodzaju ciepła pod sercem, które podpowiada, że nawet jak otacza nas chaos, nawet jak źle, to wszystko się ułoży. Ja osobiście tylko w taki spokój wierzę w życiu, o:) I chyba właśnie o to chodziło, co?:)
Właśnie o to chodziło ;). O ten chwilowy spokój, wspomniałam nawet na koniec, że aż TAKI stan jest zazwyczaj chwilowy. Może to właśnie nie był ten spokój sam w sobie, a ta świadomość, że mimo tego wszystkiego wokół i właśnie pewnego rodzaju chaosu, mój świat się przecież nie zawali, a jedynie to co się dzieje w mojej głowie, ze mną i jak tym w miarę możliwości pokieruję może na cokolwiek wpłynąć :). A żeby choć trochę uspokoić albo rozjaśnić ten chaos i tysiące spraw, które otaczają, czasami jest potrzebny taki mniej produktywny moment poświęcony tylko na 'myślenie o niczym', który może wydawać się niepozorny i bierny, a dać i uświadomić wiele potrzebnych rzeczy.
Samoakceptacja ma wiele wspólnego ze spokojem, chociażby się nie wydawało aż tak bardzo powiązane, to jednak te pojęcia pociągają się za sobą. Uwielbiam ten stan spokoju, takiego pełnego, docenianego, odczuwanego do samego środka, sprawiającego radość, odprężającego, relaksującego, chillującego :) Jak zwykle świetnie opisałaś :) Cieszę się, że się układa. I widzę też zmianę w tytule bloga, całkiem fajny, ho ho ho :> Piosenka na końcu notki spodobała mi się. Pasuje do tematu notki i jest śliczna. Znajomi nie wiedzą o blogu? Dobrze wywnioskowałam z notki?
Masz rację. Pewnie, że ma wiele wspólnego. U mnie to był chillujący, ale spowodowany tym, że właśnie już miałam wszystkiego dość, więc też nie za bardzo chillujący, a raczej bezradny z wielką ochotą na nic ;). I wiesz kochana different nie za wiele się układa, a na pewno wtedy było gorzej, teraz już może jest trochę lepiej, chyba lepszy humor i w ogóle, przecież zbyt długo to nie może trwać, prawda? A u mnie bardzo rzadko bywają takie 'nastroje', jeżeli tak to można nazwać, więc i ten musiał się kiedyś skończyć ;) Ho, ho, ho cieszę się, że się podoba ;). Ach tę melodię uwielbiam :)). Łudzę się, że nie ;D. Wiesz... Raczej nie. Hm... Dwie osoby, jeżeli są ciekawskie i ich tak bardzo wszystko interesuje (a są i raczej interesuje :D), jakby chciały to mogły się kiedyś dowiedzieć, a jak wiedzą te dwie, to zapewne trzecia też, ale jakoś za bardzo się akurat tymi osobami nie przejmuję, więc niech sobie czytają jak mają ochotę ;).
Wiesz...zazdroszczę Ci tego spokoju. Poznanie siebie wydaje mi się trudne, ale poznanie siebie tak naprawdę w stu procentach wydaje mi się niemalże niemożliwe, ale to tylko moje zdanie. Czytając Twój wpis, zastanawiałam się jak to jest ze mną. I wiesz co zrozumiałam? Dopóki nie zamieszkam 'na swoim' to nigdy w pełni nie poczuje się sobą. Przynajmniej jeszcze nie poczułam tego, mieszkając w domu rodzinnym.
Nie ma czego zazdrościć, bo jak pisałam jest on chwilowy, a ten był jeszcze spowodowany tym, że miałam wszystkiego serdecznie dość ;). Więc mamy podobne zdanie ;). Cały czas się zmieniamy, nasz pogląd na świat też się w pewnym stopniu zmienia, cały czas zbieramy nowe doświadczenia, które nas czegoś uczą, a wszystko to wpływa na nas i cały czas kształtuje, więc poznanie siebie w stu procentach jest bardzo trudne i wiele od nas wymaga ;). Pewnie, że tak ;). Nawet jak już wyruszysz z domu rodzinnego i wybierzesz się gdzieś na studia, jeżeli planujesz inne miejsce niż to, w którym mieszkasz, to już wtedy zaobserwujesz jakieś zmiany, większą samodzielność, indywidualność i bliżej będzie do właśnie tego 'poczucia się sobą' :).
Hmm. Ale kiedyś wspominałaś, że Twój Chłopak ma pewne zamiary, więc pewnie kiedyś się to zmieni ;). Na mieszkanie 'na swoim' przyjdzie czas, prędzej czy później :).
Ty na pewno piszesz o sobie? Nie weszłaś przypadkiem do mojej głowy? Powiem szczerze, że przez kilka ostatnich dnia sama miałam taki czas - nic po prostu nie chciałam robić, czułam się przygnieciona wszystkim wokół (choć i deszczowa pogoda się do tego przyłożyła)... i też potrzebowałam dnia wolnego od zajęć, odcięcia się od obowiązków. Też lubię taki spokój i przebywanie w swoim towarzystwie. Lubię rozmyślać i słuchać muzyki. I spacerować, potwornie mocno to uwielbiam! Też mam ten swój mały świat, który lubię, w którym czuję się bezpieczna i szczęśliwa. Taką siebie lubię i taką lubią mnie inni, najbliżsi. Tłumy są mi zbędne do szczęścia, wolę ludzi, którzy znają moje serce, a ja znam ich. I chyba dzielimy tę samą przyjaciółkę. Moja także uwielbia do mnie dzwonić pod wpływem, kiedy tylko jej się żywnie podoba :P Ale lubię to :)
O, wiesz, już ktoś mnie tu kiedyś 'kradziejem myśli' nazwał ;D. Nie tylko tutaj, już wiele razy w innych sytuacjach to zauważyłam, więc może i w Twoim przypadku coś takiego zaistniało ;). 'Przygnieciona wszystkim wokół', dokładnie. Jeszcze dochodzą do tego wszystkiego nasze myśli, to co powinniśmy, a o co czasami trudno i w końcu nadchodzi taki dzień, w którym trzeba przystopować i po prostu na chwile odpuścić. Zatracić się w muzyce i nic nie robić. Spacery są zbawienne :). Ostatnio chyba chodziłam z kimś ponad trzy godziny po świeżym powietrzu, bo była piękna pogoda, sprzyjająca spacerom, lodom, choć mnie deszcz jakoś nie przybija i nie odstrasza, wręcz przeciwnie ;). Bardzo go lubię ;). Dokładnie :)). Mi też dobrze w tym 'moim świecie' :), Widzisz! Wydzwania do nas na zmianę :D.
Też mnie momentami taki spokój ogarnia, spokój, który w tym całym rozgardiaszu jest jak lep na serce - uspokaja, daje poczucie bezpieczeństwa, a jak się ma takie uczucie, to wszystko jakoś lepiej leci ;) Trzymaj się!
Dokładnie :). A przynajmniej, po chwili takiego spokoju, jakoś lepiej jest to wszystko sobie poskładać (nie wiem dlaczego, ale po słowie 'poskładać' od razu skojarzyły mi się Twoje puzzle, z którymi się tyle męczyłaś ;D), przemyśleć, zacząć ze świeższym umysłem i nowymi pomysłami :). I dziękuję ;*. Już jest lepiej :)).
Spokój...czasem znaleźć go jest bardzo łatwo, a czasem wydaje się to wręcz niemożliwe. Często balansuje pomiędzy jedną skrajnością a drugą. Dzisiaj jestem pomiędzy nimi, a Ty?
Wiesz, ja chyba tez jestem często pomiędzy tymi skrajnościami. To zależy też co, kto mnie otacza, czasami mam serdecznie dosyć ludzi, którzy swoim zachowaniem potrafią wyssać z człowieka może nie ten swój, osobisty spokój, ale potrafią wszczepić jakieś zawahanie, mimo że nie powinni, bo czasami nawet nie zasługują na naszą uwagę. Sama też lubię nad pewnymi rzeczami rozmyślać i dobijać sobie do głowy i lubię radzić sobie z większością rzeczy sama, nie lubię opowiadać wszystkim wokół np. na uczelni co mnie gnębi, jaki mam problem, o co się martwię, kto jest chory, inni mają wręcz przeciwnie i może jest im z tym lepiej, ale ja po prostu tak nie potrafię, a może po prostu nie chcę.
Dobrze, że lubisz to wszystko. Bo to wszystko wpływa na Twoją unikatowość :) A by siebie lubić jest kwestią istotną.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten komentarz, nawet nie wiesz jak ważne i potrzebne myśli przywołał :)).
UsuńWiesz, wydaje mi się, że nawet najistotniejszą dla nas samych i dla naszego dobrego zdrowia psychicznego :).
To jest moim zdaniem podstawa wszystkiego, za co się w życiu bierzemy. Bo jeśli nie będziemy mieć wiary w to, że jesteśmy dobrzy, akceptowalni dla samych siebie - to jak mamy wierzyć, że cokolwiek innego się nam uda? Sama ostatnio mam z tym problem, trochę nad tym myślałam i doszłam do takich wniosków. Gdy człowiek się nie lubi, to nie ma motywacji do... niczego, prawda?
UsuńMasz rację. Kiedy pozytywnie myślimy o nas samych i o tym wszystkim co nas otacza i jest dla nas ważne łatwiej jest żyć, działać, podejmować decyzje i po prostu iść do przodu bez zawahania ;). Prawda :). A nawet jeżeli ma tę motywację to zapewne bardzo ciężko ją przełożyć na działanie.
UsuńPascal pisał o spokoju ( już się powtarzam, bo gdzieś o tym komuś pisałam :D) że jest stanem niemożliwym, stanem śmierci. Znaczy, chodzi o to, że ludzka natura drga...można to przyrównać do entropii, stan całkowitego uporządkowania w biotermodynamice oznacza po prostu śmierć organizmu. Chwilowy spokój? Dlaczego nie. Ale w życiu nic nie może trwać za długo. Chyba że mówimy o tym pewnym rodzaju ciepła pod sercem, które podpowiada, że nawet jak otacza nas chaos, nawet jak źle, to wszystko się ułoży. Ja osobiście tylko w taki spokój wierzę w życiu, o:) I chyba właśnie o to chodziło, co?:)
OdpowiedzUsuńWłaśnie o to chodziło ;). O ten chwilowy spokój, wspomniałam nawet na koniec, że aż TAKI stan jest zazwyczaj chwilowy. Może to właśnie nie był ten spokój sam w sobie, a ta świadomość, że mimo tego wszystkiego wokół i właśnie pewnego rodzaju chaosu, mój świat się przecież nie zawali, a jedynie to co się dzieje w mojej głowie, ze mną i jak tym w miarę możliwości pokieruję może na cokolwiek wpłynąć :). A żeby choć trochę uspokoić albo rozjaśnić ten chaos i tysiące spraw, które otaczają, czasami jest potrzebny taki mniej produktywny moment poświęcony tylko na 'myślenie o niczym', który może wydawać się niepozorny i bierny, a dać i uświadomić wiele potrzebnych rzeczy.
UsuńSamoakceptacja ma wiele wspólnego ze spokojem, chociażby się nie wydawało aż tak bardzo powiązane, to jednak te pojęcia pociągają się za sobą. Uwielbiam ten stan spokoju, takiego pełnego, docenianego, odczuwanego do samego środka, sprawiającego radość, odprężającego, relaksującego, chillującego :) Jak zwykle świetnie opisałaś :) Cieszę się, że się układa. I widzę też zmianę w tytule bloga, całkiem fajny, ho ho ho :>
OdpowiedzUsuńPiosenka na końcu notki spodobała mi się. Pasuje do tematu notki i jest śliczna.
Znajomi nie wiedzą o blogu? Dobrze wywnioskowałam z notki?
Masz rację. Pewnie, że ma wiele wspólnego. U mnie to był chillujący, ale spowodowany tym, że właśnie już miałam wszystkiego dość, więc też nie za bardzo chillujący, a raczej bezradny z wielką ochotą na nic ;). I wiesz kochana different nie za wiele się układa, a na pewno wtedy było gorzej, teraz już może jest trochę lepiej, chyba lepszy humor i w ogóle, przecież zbyt długo to nie może trwać, prawda? A u mnie bardzo rzadko bywają takie 'nastroje', jeżeli tak to można nazwać, więc i ten musiał się kiedyś skończyć ;)
UsuńHo, ho, ho cieszę się, że się podoba ;).
Ach tę melodię uwielbiam :)).
Łudzę się, że nie ;D. Wiesz... Raczej nie. Hm... Dwie osoby, jeżeli są ciekawskie i ich tak bardzo wszystko interesuje (a są i raczej interesuje :D), jakby chciały to mogły się kiedyś dowiedzieć, a jak wiedzą te dwie, to zapewne trzecia też, ale jakoś za bardzo się akurat tymi osobami nie przejmuję, więc niech sobie czytają jak mają ochotę ;).
Wiesz...zazdroszczę Ci tego spokoju. Poznanie siebie wydaje mi się trudne, ale poznanie siebie tak naprawdę w stu procentach wydaje mi się niemalże niemożliwe, ale to tylko moje zdanie. Czytając Twój wpis, zastanawiałam się jak to jest ze mną. I wiesz co zrozumiałam? Dopóki nie zamieszkam 'na swoim' to nigdy w pełni nie poczuje się sobą. Przynajmniej jeszcze nie poczułam tego, mieszkając w domu rodzinnym.
OdpowiedzUsuńNie ma czego zazdrościć, bo jak pisałam jest on chwilowy, a ten był jeszcze spowodowany tym, że miałam wszystkiego serdecznie dość ;). Więc mamy podobne zdanie ;). Cały czas się zmieniamy, nasz pogląd na świat też się w pewnym stopniu zmienia, cały czas zbieramy nowe doświadczenia, które nas czegoś uczą, a wszystko to wpływa na nas i cały czas kształtuje, więc poznanie siebie w stu procentach jest bardzo trudne i wiele od nas wymaga ;).
UsuńPewnie, że tak ;). Nawet jak już wyruszysz z domu rodzinnego i wybierzesz się gdzieś na studia, jeżeli planujesz inne miejsce niż to, w którym mieszkasz, to już wtedy zaobserwujesz jakieś zmiany, większą samodzielność, indywidualność i bliżej będzie do właśnie tego 'poczucia się sobą' :).
Niestety zamierzam w domu rodzinnym zostać. W sumie to nie mam zbyt wielkiego wyboru. :)
UsuńHmm. Ale kiedyś wspominałaś, że Twój Chłopak ma pewne zamiary, więc pewnie kiedyś się to zmieni ;). Na mieszkanie 'na swoim' przyjdzie czas, prędzej czy później :).
UsuńTy na pewno piszesz o sobie? Nie weszłaś przypadkiem do mojej głowy?
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że przez kilka ostatnich dnia sama miałam taki czas - nic po prostu nie chciałam robić, czułam się przygnieciona wszystkim wokół (choć i deszczowa pogoda się do tego przyłożyła)... i też potrzebowałam dnia wolnego od zajęć, odcięcia się od obowiązków. Też lubię taki spokój i przebywanie w swoim towarzystwie. Lubię rozmyślać i słuchać muzyki. I spacerować, potwornie mocno to uwielbiam!
Też mam ten swój mały świat, który lubię, w którym czuję się bezpieczna i szczęśliwa. Taką siebie lubię i taką lubią mnie inni, najbliżsi. Tłumy są mi zbędne do szczęścia, wolę ludzi, którzy znają moje serce, a ja znam ich.
I chyba dzielimy tę samą przyjaciółkę. Moja także uwielbia do mnie dzwonić pod wpływem, kiedy tylko jej się żywnie podoba :P Ale lubię to :)
O, wiesz, już ktoś mnie tu kiedyś 'kradziejem myśli' nazwał ;D. Nie tylko tutaj, już wiele razy w innych sytuacjach to zauważyłam, więc może i w Twoim przypadku coś takiego zaistniało ;).
Usuń'Przygnieciona wszystkim wokół', dokładnie. Jeszcze dochodzą do tego wszystkiego nasze myśli, to co powinniśmy, a o co czasami trudno i w końcu nadchodzi taki dzień, w którym trzeba przystopować i po prostu na chwile odpuścić. Zatracić się w muzyce i nic nie robić. Spacery są zbawienne :). Ostatnio chyba chodziłam z kimś ponad trzy godziny po świeżym powietrzu, bo była piękna pogoda, sprzyjająca spacerom, lodom, choć mnie deszcz jakoś nie przybija i nie odstrasza, wręcz przeciwnie ;). Bardzo go lubię ;).
Dokładnie :)). Mi też dobrze w tym 'moim świecie' :),
Widzisz! Wydzwania do nas na zmianę :D.
Też mnie momentami taki spokój ogarnia, spokój, który w tym całym rozgardiaszu jest jak lep na serce - uspokaja, daje poczucie bezpieczeństwa, a jak się ma takie uczucie, to wszystko jakoś lepiej leci ;) Trzymaj się!
OdpowiedzUsuńDokładnie :). A przynajmniej, po chwili takiego spokoju, jakoś lepiej jest to wszystko sobie poskładać (nie wiem dlaczego, ale po słowie 'poskładać' od razu skojarzyły mi się Twoje puzzle, z którymi się tyle męczyłaś ;D), przemyśleć, zacząć ze świeższym umysłem i nowymi pomysłami :). I dziękuję ;*. Już jest lepiej :)).
UsuńDokładnie :-) Hah boże, daj spokój, wisza już w antyramie, never ever egen biało-czarnych puzzli! XD
UsuńEj ale jaka duma teraz, że się udało ;p. Więc może jednak jeszcze kiedyś ;D.
UsuńNie mówię nie :D
UsuńZobaczysz... Jeszcze kiedyś ponarzekasz na biało-czarne, ale się na nie skusisz, a później znów stwierdzisz, że już nigdy więcej ;D.
UsuńSpokój...czasem znaleźć go jest bardzo łatwo, a czasem wydaje się to wręcz niemożliwe. Często balansuje pomiędzy jedną skrajnością a drugą. Dzisiaj jestem pomiędzy nimi, a Ty?
OdpowiedzUsuńWiesz, ja chyba tez jestem często pomiędzy tymi skrajnościami. To zależy też co, kto mnie otacza, czasami mam serdecznie dosyć ludzi, którzy swoim zachowaniem potrafią wyssać z człowieka może nie ten swój, osobisty spokój, ale potrafią wszczepić jakieś zawahanie, mimo że nie powinni, bo czasami nawet nie zasługują na naszą uwagę. Sama też lubię nad pewnymi rzeczami rozmyślać i dobijać sobie do głowy i lubię radzić sobie z większością rzeczy sama, nie lubię opowiadać wszystkim wokół np. na uczelni co mnie gnębi, jaki mam problem, o co się martwię, kto jest chory, inni mają wręcz przeciwnie i może jest im z tym lepiej, ale ja po prostu tak nie potrafię, a może po prostu nie chcę.
Usuń