środa, 31 grudnia 2014

Jedna cyferka i to co się wydarzyło

Już niewiele czasu zostało do zmiany cyferki w dacie. Właśnie... Tylko cyferki. Dla mnie kolejny rok, który mamy zamiar przywitać za kilkanaście godzin to po prostu zmiana cyferki, nie przywiązuję do tego większej idei, nie myślę o tym jako ważnym wydarzeniu, niosącym za sobą przełom, wyznaczone cele, postanowienia. Nigdy ich nie robię, bo przecież zawsze jest dobry moment na zmiany lub na działania, które wcale nie muszą być wypisane w punktach na kartce, a później kolejno wykonywane. Takie jest moje odczucie, a przecież każdy z nas może mieć inne, równie dobre i zgodne z samym sobą. Może to po prostu dobry powód do świętowania, bo to teoretycznie jedyna taka noc w roku. Tak więc bawcie się, świętujcie, spędźcie tę noc w jak najlepszy dla Was sposób :).

A kończący się rok... Zleciał w mgnieniu oka, bo przecież pamiętam jak dziś, że jeszcze rok temu, trzydziestego pierwszego grudnia, wieczorem, trzeba było zorganizować kąpiel dla mojego psa, który z niewiadomych powodów był cały w czekoladzie. Tak... W czekoladzie i nie obyło się bez kąpieli.
Z roku na rok mam wrażenie, że te miesiące jakoś tak szybciej mijają. Może się starzeję...

A 2014... W pierwszym momencie myślę sobie, że chyba nie był dla mnie wyjątkowy, ale po chwili zastanowienia, mogę stwierdzić, że może jednak w niektórych aspektach był.

Początek roku był dość spokojny. Wypełniony sprawami związanymi z ważnymi egzaminami, odpowiednim przygotowaniem, osobistymi wyborami. Jednak egzaminy udało się zdać, więc to była już połowa sukcesu. Później było trochę zmartwień z racji problemów zdrowotnych mojego brata. Na początku wszystko wyglądało poważnie i tak było, jednak pobyt w szpitalu rozjaśnił to co było niepokojące i po tygodniu miałam już w domu tego samego Rozrabiakę co wcześniej. Jednak przez tę sytuację nie poszłam na teoretycznie ważne wydarzenie, którego wcześniej nie wyobrażałam sobie opuścić, ale jak widać te teoretycznie ważne rzeczy w naszym życiu, w moim mniemaniu pełniące funkcję dodatków, ważnych, ale jednak dodatków, nie zaważają na tym, na czym naprawdę nam zależy, bo w tamtym momencie zdrowie mojego brata było dla mnie najważniejsze. Mając u boku mamę, która szybko widzi wszystko w czarnych barwach, a często to już nawet nie widzi, bo wtedy też zalewa się łzami, trzeba podejmować męskie decyzje i działać, z nadzieją, że będzie dobrze :). Te wydarzenia uświadomiły mi po raz kolejny, obecność w moim życiu prawdziwego przyjaciela.  Kolejne miesiące to okres podejmowania pewnych decyzji, dopinania wszystkiego na ostatni guzik. Koniec roku przyniósł dużo smutku, zwątpienia i pytanie, które zawsze towarzyszy w takich sytuacjach - dlaczego?

Jednak mimo wszystko ten rok dał mi wiele dobrego, może już w takim moim bardzo osobistym świecie. Chyba stałam się pewniejsza siebie. Silniejsza psychicznie, odporniejsza. Niektóre wydarzenia się do tego przyczyniły, ale też sama sobie na to zapracowałam i jestem z tego bardzo zadowolona, przede wszystkim z siebie. Kiedyś byłam inna. Bardziej przejmująca się tym co mnie otacza i biorąca sobie zbyt wiele słów do serca, często nieważnych, co widzę z dzisiejszej perspektywy, a wtedy przysparzających wiele rozmyślań. Pozbyłam się też w pewnym stopniu czegoś co kiedyś mnie bardzo denerwowało i towarzyszyło prawie na każdym kroku, a nawet jeżeli teraz to występuje, podchodzę do tego z dystansem, uśmiechem na twarzy. Może stałam się w niektórych aspektach trochę bardziej egoistyczna, jednak mi to nie przeszkadza. Nauczyłam się rozgraniczać to co jest dla mnie dobre, co warte jest mojej uwagi, a zredukowałam myśli, które mogą źle wpływać na moją psychikę i poczucie własnej wartości. Po prostu doszłam do takiego etapu, w którym jestem zadowolona z siebie, z tego jakim jestem człowiekiem pod każdym względem (choć wiem, że jeszcze wiele jest do doszlifowania) i nie zamierzam niczego w sobie zmieniać.

Zmieniło się coś jeszcze... Kilka lat temu (hm... może trzy), trafiłam na blog, osoby związanej z moimi ówczesnymi zainteresowaniami, czytałam go i nadal czytam, komentowałam, wszystko cały czas jakoś tak bardziej anonimowo, bo nic innego mi nie przychodziło do głowy, poprzez niego zaglądałam też na inne blogi. Jednak to ten pierwszy cały czas był głównym, który doprowadzał mnie też do innych, które z czasem stawały się równie ważne, bliskie, ciekawe. Pewnego dnia (zupełnie nie wiem jakim cudem, bo te dwa blogi to raczej dwa inne światy, które wtedy się nie pokrywały), trafiłam na blog Kordiana, którego blog, zapewne większość osób tu zaglądający zna. To wydarzenie mogę również uznać za wyjątkowe w tym roku, wnoszące wiele do mojego życia. Bo to On i jego słowa, z jego Króliczej Nory dużo mnie nauczyły,  przede wszystkim cierpliwości i upatrywania w każdej sytuacji, nawet często tej krytycznej, czegoś dobrego. Zmieniły też moje podejście do świata, tego co dzieje się wokół, może w pewnym stopniu nauczyły i otworzyły oczy na to jak żyć. Przysporzyły wiele emocji, wzruszeń, radości, uśmiechu i niestety smutku. O tym wszystkim można byłoby pisać w nieskończoność. Jestem zaszczycona tym, że mogłam poznać chociaż cząstkę wyjątkowej historii, tworzonej przez tak wyjątkowego, niepowtarzalnego w dzisiejszym świecie człowieka, jakim był Kordian.
Jego blog stał się, obok tamtego, chwilowo zawieszonego tym pierwszym, który odwiedzałam, odwiedzałam też blogi innych osób, niektórych z Was, czasami tutaj u mnie komentujących. I wiecie co... Z perspektywy osoby czytającej, tak obok, anonimowo, sprawiacie wrażenie jednej wielkiej, wspierającej się blogowej rodziny, w której aż dziwnie było komentować, dorzucając tę obcą, anonimową cegiełkę i to jest naprawdę piękne. Teraz widzę, że światy tych dwóch blogów i innych im towarzyszących, które odwiedzam powoli zaczynają się przenikać.
Po latach czytania, wzięłam się za pisanie. Żeby tak jak w moim pierwszym wpisie stwierdziłam, zacząć wypuszczać te stosy myśli, kłębiących się czasami w głowie. Tak więc również to zmieniło się w 2014.

A 2015 ? Już wkrótce zobaczymy co przyniesie, miejmy nadzieję, że wiele dobrego i za dwanaście miesięcy będziemy mogli dobrze go wspominać :).


Do zobaczenia w przyszłości, kiedy będziemy starsi
I będziemy mieli mnóstwo historii do opowiadania



poniedziałek, 29 grudnia 2014

Śpisz...?

A może jeszcze nie śpisz?  Pamiętasz mnie jeszcze w ogóle? Minęło już trochę czasu, prawda?  Pamiętasz jak pierwszy raz spotkały się nasze spojrzenia, chyba na to czekałeś, a jaka była moja reakcja na to co zrobiłeś? Mimo lekkiego zdziwienia, jak zawsze uśmiech, który nie schodził mi z twarzy... A później? Jak zawsze coś zabawnego, może charakterystycznego, ale Tobie to nie przeszkadzało. Wiesz, trochę byłam zdziwiona tym co zrobiłeś. Pamiętam, byłeś wtedy uparty i chyba bardzo do czegoś dążyłeś, nawet nie chyba, a na pewno. Może się trochę denerwowałeś. I wiesz... To wszystko było dość zabawne, jak tak sobie na Ciebie patrzyłam, co Ty wtedy wyprawiałeś... I dziwi mnie to jak łatwo wpuściłam Cię do mojego świata. Właśnie. Z jednej strony wpuściłam, a z drugiej... Hmm... Chyba trochę za późno. Może teraz tego trochę żałuję. Cały czas gdybam.  Nie 'może tego teraz trochę żałuję', a cholernie żałuję. Ale cóż... Taka już moja natura. Na szczęście to powoli się zmienia. Tylko dlaczego wydarzenie, które coś zmienia w naszym życiu, już nigdy do nas nie wróci i to ono jest podstawą, którą zawsze będziemy wspominać.  Wiesz coś o tym, prawda? Ja niestety też... Podobno narazić mi się jest bardzo łatwo, a zaprzyjaźnić trudno i wejść do tego mojego świata, ale wiesz... jak już to się stanie, potrafię oddać się tej przyjaźni.  I jak tak sobie o Tobie przypominam, to się uśmiecham, mam nadzieję, że Ty też. Chociaż pamiętam tę Twoją smutną minę. Przepraszam, że się do niej przyczyniłam, ale później widziałam też Twój delikatny uśmiech i to mnie cieszy. A może jeszcze kiedyś się spotkamy?


A może to był kolejny, jakiś mały podrozdział zostawiający ślad w książce jaką jest życie, który za każdym razem powinien być wspominany z uśmiechem na twarzy.

__________

Ludzie za mało myślą o śmierci. Przechodzą przez życie, zaprzątając sobie głowę prawdziwymi głupstwami, wszystko odkładają, nie zwracając uwagi na kluczowe momenty. Nie ryzykują, gdyż uznają to za zbyt niebezpieczne. Ciągle narzekają, ale potrafią stchórzyć, gdy tylko uśmiechnie się do nich los. Chcą, żeby wszystko wokół się zmieniało, ale sami nie mają ochoty się zmienić.
Gdyby częściej myśleli o śmierci, nie odkładaliby w nieskończoność ważnego telefonu. Byliby bardziej szaleni. Nie baliby się, że kiedyś skończy się ich ziemskie życie, bo przecież nie można się bać czegoś, co i tak nastąpi.
Indianie mawiają: "Dziś czy jutro, każdy dzień jest dobry, by odejść z tego świata". A pewien czarownik powiedział: "Niech śmierć zawsze będzie z tobą. Kiedy będziesz musiał zrobić coś ważnego, ona da ci siłę i odwagę".

[Może nie myślmy o niej cały czas, bo nie na tym polega życie, ale przypominajmy sobie o śmierci przede wszystkim, gdy musimy podjąć jakąś decyzję, a coś nas hamuje, w naszej głowie jest  milion sprzecznych myśli, które tak naprawdę nie mają racji bytu, a biorą się z naszej niepewności, może jakiegoś strachu, tak więc w takich momentach pamiętajmy o tym, że przecież żyje się tylko raz.]
__________
 
Zaczynam odczuwać wobec niego wielki szacunek, szacunek wobec człowieka, który przypomniał mi najważniejszą prawdę: każdy z nas ma do wypełnienia swoją własną historię. Koniec, kropka. Nieważne, czy ktoś nas wspiera, krytykuje, ignoruje, toleruje - robimy coś, bo takie jest nasze przeznaczenie tu na ziemi i to jest właśnie źródło naszej radości.
__________


Uśmiechajcie się w te mroźne dni! :)
 
 
 
Taak! Uwielbiam łyżwy!


środa, 24 grudnia 2014

Święta... To już dziś!

Wszystkim tym, którzy tu czasami zaglądają chciałabym życzyć przede wszystkim zdrowych Świąt, bez żadnych przykrych niespodzianek, ciepłych, w gronie tych, z którymi chcielibyśmy je spędzić, bez zmartwień, przepełnionych uśmiechem na twarzy, a jeżeli przyjdą Wam jakieś smutne myśli do głowy, szybko je odgońcie, ja przynajmniej będę próbowała. Cieszcie się tymi chwilami, że możecie je spędzić w gronie swoich bliskich, mimo że czasami przy tym stole może już kogoś brakować, ciepło pomyślcie o tych osobach i wspomnijcie to co dane Wam było z nimi przeżyć.

Sprawcie żeby dla każdego z Was ten czas był wyjątkowy!
 
 
 
 
Ach i oczywiście... Niech Święty Mikołaj przyniesie Wam trafione prezenty! ;)
 

poniedziałek, 22 grudnia 2014

A w kuchni czuję się jak ryba w wodzie...

Ten tytuł to tak trochę na przekór ;). Każda osoba znająca moje podejście do tego tematu głośno by się zaśmiała słysząc takie zdanie z moich ust :).

Bo jak dla mnie gotowanie jest tylko i wyłącznie stratą czasu, a jakbym mogła żyć bez jedzenia,  jedzenie byłoby przyjemnością, nie przynoszącą żadnych korzyści, to szczęśliwie żyłabym bez niego :).  (Jakkolwiek dziwnie to wszystko zabrzmiało :) )

Mam w swojej kuchni zasadę - jak najszybciej i jak najmniej inwazyjnie :). Chociaż czasami w piątki, mając czas, juz po zajęciach, odpoczynku, przygotowuje sobie coś naprawdę często przerastającego moje możliwości i wtedy jestem dla siebie pełna podziwu, zresztą nie tylko ja :D.

Jednak też często pomimo wielu chęci i ambitnych planów mało mi z tego wszystkiego wychodzi, bo wielkiego talentu kulinarnego również nie posiadam, chociaż to że po prostu tego nie lubię przewyższa w tym zestawieniu. I tak mogę przytaczać wiele ciekawych przypadków moich kulinarnych popisów...  Jednym z ciekawszych był tort, który postanowiłam zrobić... Na sam koniec postawiłam juz tylko na wygląd i wycinałam biszkopt, odmierzajac idealną równość cyrklem! :] Czasami różne pomysły przychodzą do głowy ;).

A na ten temat zebrało mi się jak usłyszałam rozmowę mojej mamy i siostry, dotyczącą oczywiście świątecznych przygotowań i ciast między innymi... Więc słysząc to wysunęłam tylko jedno życzenie, jednak mama stwierdziła, że to zły pomysł, po czym ja stwierdzilam, dobrze sama zrobię! ( co mialo być raczej szantażem i zachętą dla mamy). Na co moja siostra zareagowała: wiesz I. Ty nie bierz się za robienie ciasta, bo ono i tak nie wyjdzie, po czym tata dołożył I. zrobi zakalec numer jeden!

I to nie jest tak, że moi najbliżsi we mnie nie wierzą :D. To były rozmowy raczej z  uśmiechem na twarzy, poł żartem poł serio. Bo przecież każdy w mojej rodzinie zna moje zdolności i uwielbienie do gotowania. Tak wiec ja wracam do swojej przedświątecznej funkcji, czyli nic nie robienia, dotrzymywania towarzystwa, czekania aż w końcu będzie Wigilia i ubieranie choinki z moim małym bratem. I szczerze... Niech już będzie po świętach i niech ze wszystkich zejdzie to świąteczne ciśnienie, bo czasami jest ono zabawne, a czasami zwyczajnie męczące ;). Niech każdy je przeżyje na swój sposób, ale niech już będą...






Bardzo czegoś ostatnio żałuje, ale przecież czasu niestety nie wrócę. A może nie warto tak o tym myśleć... Tylko jak tu nie myśleć, jak to samo cały czas siedzi w głowie.

piątek, 19 grudnia 2014

Magia... A raczej jej brak

Przecież to niecały tydzień do świąt. No tak, niecały tydzień, a jedyna rzecz jaka mi na to wskazuje to właśnie kalendarz, nic poza tym. Nie wiem co się dzieje ze społeczeństwem, może już z tego wyrosnęliśmy, a może przytłacza nas wszystko to co jest pokazywane w telewizji, sklepach, galeriach, Mikołaje i śpiewające Śnieżynki na każdym rogu. Może już nas to trochę znudziło, ta kreowana magia świąt, sztuczna magia świąt. Ja osobiście jeszcze jej w ogóle nie czuję i nie rozumiem ubierania choinki z dwutygodniowym wyprzedzenie, nawet jeżeli jest sztuczna. W moim domu choinka zawsze jest ubierana w Wigilię i to chyba właśnie wtedy wieczorem zaczynam czuć jako taką magię świąt. Bo tak naprawdę czy to wszystko czym otaczają nas w telewizji, sklepach, prezenty kupowane hurtowo, czy to wszystko jest ważne? Najważniejsze to chyba spędzić ten czas, nawet jeżeli nie jest to dla nas wydarzenie ważne pod względem religijnym, bo można powiedzieć, że święta te weszły w naszą kulturę i nawet osoby niewierzące w jakiś sposób w tych dniach odczuwają to, że to jednak grudzień, a nawet koniec grudnia ;). A więc... Pomimo tego wszystkiego czy to dla nas ważne święto czy też nie, czy mamy dla kogoś prezent, czy każdy kurz już jest wytarty, a ciasto upieczone, najważniejsze jest chyba spędzić ten czas w zgodzie z samym sobą, jak nam odpowiada. Może po prostu z bliskimi, właśnie nie martwiąc się o wymyślne prezenty, bo przecież te możemy robić przez cały rok, a żeby spędzić ten czas tak jakby się na chwilę zatrzymał po tygodniach pracy, nauki czy też innych obowiązków. Usiąść wieczorem, popatrzyć na ubraną choinkę, stworzyć swoją magię i swój klimat, który będzie towarzyszył temu czasowi, a nie będzie wspomagany przez to wszystko co uderza nas z zewnątrz, którego celem jest tylko zarobienie pieniędzy. Usiąść z bliskimi, kochaną osobą, przytulić się i zapomnieć na chwilę o wszystkim.

Ach przepraszam poczułam dziś magię świąt.... Jak pewna pani w sklepie o mało mnie nie zabiła, jak chciałam obejrzeć książki, które po prostu leżały na półce w sklepie. Okazało się, że to książki odłożone przez wspomnianą panią... A dowiedziałam się tego po wykrzyknięciu 'To moje!!!', po tym jak ledwo dotknęłam rzekomą książkę :). Hmm.... Także jak widać święta różnie wpływają na ludzi ;). Mam nadzieję, że na Was wpływają lepiej ;).

Są tu może jacyś fani Hobbita? Bo dziś przede mną nocny maraton filmowy, właśnie z Hobbitem  (wszystkie części, a w tym prapremiera), którego jeszcze nigdy nie oglądałam - to dopiero dziwne ;). I po tym całym tygodniu, tak mi się nie chce iść... ;). Wiem tylko tyle, że jak mi się film nie spodoba, to jeszcze mogę liczyć na muzykę z filmu ;).

 
 
 
Ach, chyba kogoś zraniłam, ale przecież nie chciałam. No właśnie... Nic nie chciałam, a może mi się tylko wydaje. Mam nadzieję.

czwartek, 18 grudnia 2014

niedziela, 14 grudnia 2014

Nominacja dobrych myśli

Nasze życie jest wypełnione, mniejszymi czy też większymi,  wydarzeniami, które wywołują uśmiech na naszej twarzy. Przywołują wspomnienia, które były dla nas wyjątkowe albo po prostu dały nam tylko i aż uśmiech na twarzy :). Zostałam nominowana do tej zabawy przez Fridę i spróbuję się z niej (z małym opóźnieniem) w jakimś stopniu wywiązać, bo czytając wspomnienia innych osób dawały one jakąś pozytywną iskierkę, czasami były naprawdę poruszające, a czasami po prostu sprawiały, że na twarzy pojawiał się uśmiech w trudniejszych chwilach.

1. Wyprawa w nieznane z K. Tak, czasami przychodzą różne pomysły do głowy np. takiej małej popołudniowej wyprawy rowerowej w teoretycznie 'znane', ale jak się później okazało baaardzo nieznane. Skończyło się niestety zgubieniem i brakiem pomysłu na to jak wrócić do domu, na szczęście z pomocą przyszli obcy ludzie :). A był to już czas najwyższy, bo mimo jeszcze do pewnego czasu uśmiechu na twarzy, zbliżała się noc, burza, a do tego nieznana okolica. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, a nasza wyprawa bardzo często jest wspominana i wyśmiewana, bo jak się później okazało... Do tego domu wcale nie było aż tak daleko ;).

2. Wydarzenia, które uświadamiają i upewniają nas w tym, że mamy prawdziwego przyjaciela :).

3. Rozmowy z A. przeciągające się do bardzo późnej nocy, często do momentu aż w końcu któreś z nas nie zaśnie. A rozmowy często o wszystkim i o niczym, pełne śmiechu, przekomarzania się, ale też te poważniejsze, ale i tak wszystkie zostawiają dobre wspomnienia :).

4. H. wiele rzeczy z nim związanych, a przede wszystkim jego wielka chęć do przekonania mnie do jego ulubionego gatunku muzycznego. Za każdym razem jednak kończyło się to, nie wiadomo z jakich powodów moim nieopanowanym śmiechem, bo mimo że jestem 'tolerancyjna' muzycznie, szanuję gust innych, sama nie mam ulubionego gatunku, bo uważam, że jest zbyt dużo melodii, piosenek w wielu gatunkach, które są wyjątkowe i z moich słuchawek wydobywa się bardzo różnorodna muzyka, jednak techno...? H. to artysta, tworzy, maluje, rysuje i jego prace są naprawdę ciekawe, delikatne, a z drugiej strony techno, które też sam tworzy, jednak mnie nim tylko rozśmieszał :).

5. I znów listopad... Ale tym razem z tej pozytywnej strony. Narodziny mojego brata. Pamiętam tę 'małą niespodziankę' jaką zrobili nam rodzice :D. Gdy się dowiedziałam przez kilka dni były bardzo skrajne reakcje, jednak  przeważały te pozytywne. No więc tak, mam dużo młodszego brata i mimo wielu obaw, niepewności, zagrożeń wszystko skończyło się dobrze, a ja pamiętam jak dziś, jak te kilka lat temu zobaczyłam tego Małego Szkraba pierwszy raz w szpitalu na sali, a jego tak strasznie męczyła czkawka... :D. Później wychodząc z oddziału, zamiast wyjść, przez przypadek chciałam wejść na blok operacyjny i porodówkę, na szczęście tata idący za mną i śmiejący się ze mnie w porę mnie zatrzymał :).

6. Moment, w którym rozmawiasz z kimś, przepierasz się jak zwykle nie na poważnie, żeby tylko  udowodnić swoją rację, a ten ktoś, zmęczony już natłokiem moich słów, robi grobową minę mówi 'Cii', moja podejrzana mina, co się w ogóle dzieje... 'Słyszysz jak spadają gwiazdy?'. No i wtedy skutecznie zatrzymuje mój potok słów. Takie małe coś, ale sprawia przyjemność i uśmiech na twarzy.

7. Mimo wszystko czas, gdy byłam w grupie tanecznej. Treningi, wyjazdy, zmęczenie, sala, a w niej zaparowane lustra, ludzie, którzy też wcale nie byli najgorsi :). I piosenka tak bardzo charakterystyczna dla tego okresu, na którą ostatnio trafiłam przez przypadek, zamknęłam oczy, słuchałam, a uśmiech nie potrafił zejść z twarzy na wspomnienie o tym wszystkim :). A jak otworzyłam oczy po 6 minutach, za oknem padał śnieg! Pierwszy w tym roku. To dopiero szczęście ;).

8. Oczywiście wszystko co związane z I., P. i D., a także innymi osobami. Przypominając sobie o niektórych sytuacjach, aż mam ochotę powrócić do tych chwil.

9. Oczywiście zdanie prawa jazdy za pierwszym razem! :) I egzaminator, który według mojego instruktora jest delikatnie mówiąc 'niefajny', jednak ja zdałam. Chociaż nasze rozmowy w czasie egzaminu nie pomagały. On zaczynał mówić, pytać o jakieś rzeczy, a ja odpowiadałam i jak zwykle miałam za dużo do powiedzenia, zaczynałam rozmawiać, ale jak na rondzie zaczęłam trochę za późno zjeżdżać stwierdziłam, że niepotrzebnie mnie zagaduje, a ja niepotrzebnie gadam. To  nie czas i miejsce ;). To był 30 września. Pytanie egzaminatora w czasie jazdy 'Ooo dziś 30 września, dzień chłopaka ?', moje zdziwienie i odpowiedź: 'Hm... Nie wiem, ale jeżeli tak to wszystkiego najlepszego!'.

9. Wygranie konkursu fotograficznego na jakimś wyższym etapie  (to był chyba czas liceum), a poprzez to udowodnienie czegoś pewnej osobie. Taka byłam szczęśliwa, że nawet  etap wojewódzki w konkursie ekologicznym (swoją drogą konkurs ekologiczny, a co tam wezmę udział, szczerze mówiąc dużo bardziej interesuje mnie inny dział biologii, jednak wzięłam udział może trochę przez przypadek, przeczytałam jakieś książki i zakwalifikowałam się do następnego etapu) był przy tym niczym :).

10. A także inne chwile, osoby, o których nie wspomniałam, które pewnie będą mi się przypominać dzięki tej nominacji. Również te momenty sam na sam z muzyką, która jest ze mną bardzo często, codziennie, czasami taniec przed lustrem, jakieś ciche miejsce pozwalające podziwiać gwiazdy. Tak po prostu chwila wyciszenia, bo na mojej muzycznej liście są utwory, w których każdy według mnie ma coś w sobie, może to być nawet jedno zdanie, które do mnie trafia, za każdym razem słyszę je bardzo wyraźnie i tak bardzo mi do czegoś pasuje, każdy tekst, melodia z jakiegoś powodu jest na moje liście, nie tak po prostu, dlatego to również sprawia mi przyjemność i wywołuje wiele na swój sposób radości :).


Więc dziękuję jeszcze raz za nominację i za pomysł na taką zabawę, bo ilość dobrych myśli jaka pojawiła się chyba na wielu blogach jest pozytywnie nastrajająca. A sama idea niech dalej się rozprzestrzenia i każdy kto ma na to ochotę, niech podzieli się swoimi historiami, sprawiając sobie trochę uśmiechu, a może także i innym :).


piątek, 12 grudnia 2014

Trudno żyć z taką świadomością

To oczywiste, że każdy z nas kiedyś odejdzie. Niestety nie żyjemy wiecznie i musimy się z tym pogodzić. Wykorzystać czas, który otrzymaliśmy w jak najlepszy sposób. Być świadomym tego, że nie wrócimy do niczego z przeszłości. Może to dziwnie zabrzmiało, ale chyba często o tym zapominamy marnotrawiąc te cenne chwile. Życie. To najcenniejszy dar. To my piszemy swoją historię. Wypełniając każdy dzień tym co wydaje nam się najlepsze. Czasami wypełniając te dni niezupełnie tym co jest produktywne, co spełnia nasze marzenia, co daje nam radość... Bo chyba zbyt często mamy wrażenie, że jesteśmy młodzi, a życie, właśnie ten czas, który jest nam dany jest nieograniczony. A przecież nic nie trwa wiecznie. I kiedy rzeczywistość w praktyce nam to uświadomi, trochę nas to uderza. Bo przecież jak już wspomniałam każdy z nas jest świadomy tego, że kiedyś odejdzie. Odejdziemy my, nasi bliscy, przyjaciele.... Ale jeżeli patrzymy na to przez pryzmat czasu, który wyznacza choroba to jest to trochę trudne do zrozumienia. Hmm... Może nie do zrozumienia, a do zaakceptowania, oswojenia się z tym. Bo mimo świadomości, że przecież nie jesteśmy nieśmiertelni i wszystko moze się wydarzyć , nawet tragiczny w skutkach wypadek następnego dnia rankiem, który odbierze nam życie w kilka chwil, jednak przecież zazwyczaj nie zakładamy najgorszego, mamy nadzieje żyć długo, do późnej starości. Doczekać  ważnych wydarzeń w życiu, podczas których będziemy otoczeni najblizszymi. Przeciez to normalne, ze chcemy dzielić z nimi te chwile. Dlatego trudno jest żyć ze świadomością, ze jedej z najbliższych dla nas osob za dziesięć lat moze juz nie być. Moze za dziesięć, a moze nawet nie za dziesięć. I tak. Ktoś moze powiedzieć to bardzo dużo czasu, pewnie też kiedyś bym tak komuś powiedziała, żeby go pocieszyć, ale teraz wiem, że to marne pocieszenie. I przecież powinnam w pewnym stopniu się cieszyć, jakkolwiek głupio to nie brzmi, bo przeciez mogło być gorzej. To mogła być choroba, która w kilka miesięcy, a nie lat zabierze nam kogoś bliskiego, a tak już kiedyś było w moim przypadku. Wiec tak. Powinno szukać się pozytywów ? Znalazłam jeden. Na wiecej chyba mnie nie stać. Ale przeciez nie można się załamywać, trzeba się cieszyć. Chociaż to tylko jeden pozytyw. I w sumie to moze rzeczywiście jest on troche krzepiący, ale gdy przychodzą do głowy różne myśli wybiegające daleko w przyszłość wtedy robi się smutno... . I może jednak trochę przesadzam, ale jednak mnie to w pewnym stopniu przeraża, chyba pojawia się strach. Jak to wszystko będzie dalej wyglądać i chyba nie martwię się tutaj o to co ja będę czuła, jak ja sobie z tym poradzę, bo wiem, że jakoś jak zwykle sobie poradzę, będę jak zwykle tą silną i pozytywną, która wlewa dużo energii i radości w życie, u której ci którzy nie powinni nie ujrzą łzy, bo po co mam dolewać kolejne fale smutku do tej sytuacji, która nie może być tak traktowana, bo pomyślmy o tym jakie myśli kłębią się w głowie osoby chorej, mimo tego że może żyć w pełni normalnie, funkcjonować jak przed chorobą, ale...?
Jednak łzy kiedyś, gdzieś w zaciszu będą płynęły, czasami pomagają.

A codzienne sprawy, studia i życie wokół nie daje czasu na myślenie, może to i lepiej. Chociaż czasami dobrze jest założyć słuchawki na uszy, zapomnieć o wszystkim, nie przejmować się studiami czy czymś innym, bo to przecież tylko dodatek do naszego życia, ważny, ale nie najważniejszy. Dlatego możemy  posiedzieć przy zgaszonym świetle, poparzyć na miasto, wyjść, iść przed siebie, chłonąć świeże powietrze.

Teraz jest już chyba trochę lepiej. Może już to w pewnym stopniu zrozumiałam. To przecież kolejna lekcja w życiu, która ma coś do niego wnieść.

Po tej wiadomości oczywiście bez namysłu kupiłam bilet na pociąg i w piątek wróciłam do domu. Wszyscy byli zaskoczeni, bo tylko jedna osoba wiedziała, że wracam, przecież miałam przyjechać do domu dopiero na święta, ale życie pisze różne scenariusze. Musiałam jechać i wszystkiego się dowiedzieć 'po swojemu'. Może ta podróż trochę mi pomogła. Kolejny tydzień zleciał w mgnieniu oka, kolokwia, zaliczenia, od czasu do czasu sen i znów weekend, ale ten mam zamiar poświęcić na wyspanie się, bo z tym ostatnio ciężko.

I naprawdę trochę przerażające jest jak szybko płynie czas. Dopiero był poniedziałek, dziś już na szczęście piątek, ale ja przecież pamiętam jak ten rok się zaczynał, a już powoli się kończy. Oczywiście z przytupem. Od wielu osób często słyszałam, że listopad to chyba najgorszy miesiąc. Zawsze próbowałam ich przekonać, że wcale nie jest taki zły z wielu powodów. U mnie nigdy nie był wcale najgorszy, może dlatego, bo mam urodziny, jakoś nie zauważałam jego ciemnych stron. W tym roku już nikt mnie nie musi przekonywać do tego jaki jest listopad... Bo mimo tego że jak co roku zaczął się od moich urodzin, później było już tylko gorzej, a jak już myślałam, że będzie lepiej to skończył się tak jak się skończył i jeszcze przelał wszystko na grudzień.

Ale teraz już jest lepiej, już trochę sobie to wszystko w głowie poukładałam.



piątek, 5 grudnia 2014