To oczywiste, że każdy z nas kiedyś odejdzie. Niestety nie żyjemy wiecznie i musimy się z tym pogodzić. Wykorzystać czas, który otrzymaliśmy w jak najlepszy sposób. Być świadomym tego, że nie wrócimy do niczego z przeszłości. Może to dziwnie zabrzmiało, ale chyba często o tym zapominamy marnotrawiąc te cenne chwile. Życie. To najcenniejszy dar. To my piszemy swoją historię. Wypełniając każdy dzień tym co wydaje nam się najlepsze. Czasami wypełniając te dni niezupełnie tym co jest produktywne, co spełnia nasze marzenia, co daje nam radość... Bo chyba zbyt często mamy wrażenie, że jesteśmy młodzi, a życie, właśnie ten czas, który jest nam dany jest nieograniczony. A przecież nic nie trwa wiecznie. I kiedy rzeczywistość w praktyce nam to uświadomi, trochę nas to uderza. Bo przecież jak już wspomniałam każdy z nas jest świadomy tego, że kiedyś odejdzie. Odejdziemy my, nasi bliscy, przyjaciele.... Ale jeżeli patrzymy na to przez pryzmat czasu, który wyznacza choroba to jest to trochę trudne do zrozumienia. Hmm... Może nie do zrozumienia, a do zaakceptowania, oswojenia się z tym. Bo mimo świadomości, że przecież nie jesteśmy nieśmiertelni i wszystko moze się wydarzyć , nawet tragiczny w skutkach wypadek następnego dnia rankiem, który odbierze nam życie w kilka chwil, jednak przecież zazwyczaj nie zakładamy najgorszego, mamy nadzieje żyć długo, do późnej starości. Doczekać ważnych wydarzeń w życiu, podczas których będziemy otoczeni najblizszymi. Przeciez to normalne, ze chcemy dzielić z nimi te chwile. Dlatego trudno jest żyć ze świadomością, ze jedej z najbliższych dla nas osob za dziesięć lat moze juz nie być. Moze za dziesięć, a moze nawet nie za dziesięć. I tak. Ktoś moze powiedzieć to bardzo dużo czasu, pewnie też kiedyś bym tak komuś powiedziała, żeby go pocieszyć, ale teraz wiem, że to marne pocieszenie. I przecież powinnam w pewnym stopniu się cieszyć, jakkolwiek głupio to nie brzmi, bo przeciez mogło być gorzej. To mogła być choroba, która w kilka miesięcy, a nie lat zabierze nam kogoś bliskiego, a tak już kiedyś było w moim przypadku. Wiec tak. Powinno szukać się pozytywów ? Znalazłam jeden. Na wiecej chyba mnie nie stać. Ale przeciez nie można się załamywać, trzeba się cieszyć. Chociaż to tylko jeden pozytyw. I w sumie to moze rzeczywiście jest on troche krzepiący, ale gdy przychodzą do głowy różne myśli wybiegające daleko w przyszłość wtedy robi się smutno... . I może jednak trochę przesadzam, ale jednak mnie to w pewnym stopniu przeraża, chyba pojawia się strach. Jak to wszystko będzie dalej wyglądać i chyba nie martwię się tutaj o to co ja będę czuła, jak ja sobie z tym poradzę, bo wiem, że jakoś jak zwykle sobie poradzę, będę jak zwykle tą silną i pozytywną, która wlewa dużo energii i radości w życie, u której ci którzy nie powinni nie ujrzą łzy, bo po co mam dolewać kolejne fale smutku do tej sytuacji, która nie może być tak traktowana, bo pomyślmy o tym jakie myśli kłębią się w głowie osoby chorej, mimo tego że może żyć w pełni normalnie, funkcjonować jak przed chorobą, ale...?
Jednak łzy kiedyś, gdzieś w zaciszu będą płynęły, czasami pomagają.
A codzienne sprawy, studia i życie wokół nie daje czasu na myślenie, może to i lepiej. Chociaż czasami dobrze jest założyć słuchawki na uszy, zapomnieć o wszystkim, nie przejmować się studiami czy czymś innym, bo to przecież tylko dodatek do naszego życia, ważny, ale nie najważniejszy. Dlatego możemy posiedzieć przy zgaszonym świetle, poparzyć na miasto, wyjść, iść przed siebie, chłonąć świeże powietrze.
Teraz jest już chyba trochę lepiej. Może już to w pewnym stopniu zrozumiałam. To przecież kolejna lekcja w życiu, która ma coś do niego wnieść.
Po tej wiadomości oczywiście bez namysłu kupiłam bilet na pociąg i w piątek wróciłam do domu. Wszyscy byli zaskoczeni, bo tylko jedna osoba wiedziała, że wracam, przecież miałam przyjechać do domu dopiero na święta, ale życie pisze różne scenariusze. Musiałam jechać i wszystkiego się dowiedzieć 'po swojemu'. Może ta podróż trochę mi pomogła. Kolejny tydzień zleciał w mgnieniu oka, kolokwia, zaliczenia, od czasu do czasu sen i znów weekend, ale ten mam zamiar poświęcić na wyspanie się, bo z tym ostatnio ciężko.
I naprawdę trochę przerażające jest jak szybko płynie czas. Dopiero był poniedziałek, dziś już na szczęście piątek, ale ja przecież pamiętam jak ten rok się zaczynał, a już powoli się kończy. Oczywiście z przytupem. Od wielu osób często słyszałam, że listopad to chyba najgorszy miesiąc. Zawsze próbowałam ich przekonać, że wcale nie jest taki zły z wielu powodów. U mnie nigdy nie był wcale najgorszy, może dlatego, bo mam urodziny, jakoś nie zauważałam jego ciemnych stron. W tym roku już nikt mnie nie musi przekonywać do tego jaki jest listopad... Bo mimo tego że jak co roku zaczął się od moich urodzin, później było już tylko gorzej, a jak już myślałam, że będzie lepiej to skończył się tak jak się skończył i jeszcze przelał wszystko na grudzień.
Ale teraz już jest lepiej, już trochę sobie to wszystko w głowie poukładałam.
To prawda- życie to najcenniejszy dar. Pójdę dalej i powiem, że nasze życie, to jedyne, co tak naprawdę posiadamy. Tylko nie my o tym decydujemy, kiedy to stracimy więc...trzeba korzystać, póki jest. Decydować, iść do przodu. Napierdalać życie, jak to kiedyś w żarcie niecenzuralnie usłyszałam. Bo w życiu właśnie chodzi o to, by żyć. Nie o wielkie zastanawianie się, nie o gdybanie. A o działanie i życie, tak po prostu. Sami nieraz to komplikujemy a przecież...nie ma nic łatwiejszego. Tylko nam nieraz cholernie trudno to pojąć, może jesteśmy na to wręcz za mali? I tak naprawdę...te najcenniejsze lekcje są naprawdę najbardziej bolesne. Ale muszą. Inaczej trudno nam nieraz zdjąć klapki z oczu. A gdy już to się stanie, to boli...ale czas leczy rany. Przywykamy i możemy wyciągać wnioski. Bo z drugiej strony, życie to być może właśnie stała nauka. Nauka życia w życiu. Uwielbiam panią Simone, tak w ogóle^^
Życie to jedyne co tak naprawdę posiadamy, a większość ludzi wpatrzona tylko w pieniądze, pracę i pogoń za tym wszystkim w ogóle tego nie dostrzega. Dopiero coś musi się wydarzyć, żeby zdać sobie z tego wszystkiego sprawę. Napierdalać życie - może niecenzuralne, ale wyrażające więcej niż chyba cokolwiek innego i dobrze by było jeżeli ludzie by się do tego stosowali ;). Chyba jesteśmy za mali, a ten cały świat nas wszystkim przytłacza, nie możemy się w nim odnaleźć i może ktoś słabszy albo po prostu nie zastanawiający się za bardzo nad tym, że to właśnie życie jest największym darem, może go przetracić, przepłynie mu ono między palcami, ale cóż przecież nie uświadomimy teraz wszystkich ludzi jak powinni żyć, każdy musi to jakoś sam zrozumieć. Można mieć tylko nadzieję, że dla nikogo nie będzie za późno :). Taki pewien A. . Za każdym razem jak z nim rozmawiam zastanawia się nad życiem, co dalej, jaki kolejny krok. W sercu ma muzykę, a oczywiście z rozsądku studiuje architekturę, już nawet kończy, ale jeszcze nic konkretnego nie zdecydował, oprócz narzekania, że nie wie co robi na architekturze, jak kocha muzykę, dlatego ja za każdym razem powtarzam mu więcej działania, mniej myślenia, a wszystko się jakoś odpowiednio ułoży :). To prawda, te najbardziej bolesne najwięcej nas uczą. Robią z naszego życia takie rozdziały, po których za każdym razem coś się zmienia. I nie zgodzę się :). Według mnie czas nie leczy ran :). Jak dla mnie czas może trochę zakurzyć wspomnienia, wydarzenia i po prostu z każdym dniem, miesiącem, rokiem, łatwiej nam żyć, ale rana cały czas pozostaje. Oj a panią Simone jest za co uwielbiać :).
Wiesz...może tak naprawdę gonimy nieraz za ułudami, bo boimy się zmierzyć z jakąś prawdą o życiu? Bo wiemy, że je stracimy, nie umiemy się do tej myśli nie przywiązywać i szukamy czegoś, co zaleczy strach. Ale to wszystko iluzja. I wiesz, łatwo powiedzieć napierdalać życie, ale że dla każdego też to może znaczyć naprawdę co innego...to trudne do zastosowania nieraz. Ale wierzę, że każdy może odnaleźć ten swój sposób na napierdalanie :D Z jednej strony jesteśmy za mali ale...ja nieraz mam wrażenie, że pewne odpowiedzi nosimy w sobie. Tylko boimy się poszukać, albo nawet zadać odpowiednie pytania. Ale to takie gdybanie przy okazji:) A to jest smutne...robić coś z rozsądku. Bo cholera, wmówiono nam, że jakiś rozsądek jest lepszy, a to pojęcie nawet nie jest do końca jasne, prawda? A ludzie się niby nim kierują, w imię jakiegoś nieokreślonego wyższego dobra i potem są nieszczęśliwi...bez sensu totalnie. Może życie jest jak pisanie książki, nieraz mam takie wrażenie. Właśnie rozdziały, dobrze powiedziane:) To po prostu kwestia spojrzenia. Dla mnie leczy, tylko zostawia ślady. Tak medycznie wręcz:) Dokładnie:)
'Swój sposób na napierdalanie' - mimo tego że ostatnio jakoś było trochę ciężko, ludzie mnie otaczający ostatnio robią, mówią, wysyłają i piszą takie rzeczy, że naprawdę jestem im wdzięczna za to, że i w takich chwilach potrafią rozweselić człowieka :). Tym zdaniem stałaś się tą kolejną osobą. Naprawdę piękne określenie, dość wyjątkowe ;D. Tak, bo czasami również uciekamy przed tym co jest oczywiste, tylko udajemy przed sobą, że to wcale nie jest takie proste, a jednak odpowiedź mamy gdzieś głęboko w sobie, tylko chyba właśnie boimy się ją z siebie wydobyć. Ach ten rozsądek.... Chyba sama stałam się jego ofiarą ;). Może nie aż tak do końca ofiarą, bo wybrałam coś właśnie z rozsądku, ale to też mnie fascynuje, jednak jak pomyśle o tym drugim, co odrzuciłam, to aż... Aż słów brak, tylko chce się przejść do czynów ;). Jednak czasami rzeczywistość może nas ograniczać, bo co z tego, że ja sobie pójdę za tym moim sercem (chociaż pewnie kiedyś to zrobię), jak tylko tyle mi z tego zostanie, fajny czas, doświadczenia na studiach, a później... Mimo wielu chęci może być trudno z kontynuowaniem tego. Ale cóż.... Jak to kiedyś pewna osoba mi powiedziała 'życie jest nieprzewidywalne', więc nie myślmy właśnie o nim za wiele, a działajmy i cieszmy się tym co nam to nasze działanie przyniesie :).
To bardzo dobrze:) Wiesz, to też umiejętność nieraz w złym okresie dostrzegania pewnych perełek. I jak widać, masz ją, nic tylko docenić:) Ale cieszę się, że i mi się udało jakimś cudem :D Polecam się na przyszłość :D
Dokładnie. Czasem prosta prawda nas przeraża a najśmieszniejsze, że potem często się okazuje, że nawet nie było się czego bać. Zresztą...nie od dzisiaj mawiają, że strach ma wielkie oczy.
I jasne, że rzeczywistość nieraz ogranicza, deprymuje a nieraz...nieraz to, co na początku wydawało się właśnie ograniczaniem, pozwoliło rozwinąć nam skrzydła. Różnie bywa. Ale nieraz trzeba się postawić pewnym hm..nakazom z zewnątrz i podążać za tym, co się ma wewnątrz. Ale też i w życiu trzeba po prostu próbować. Czasem można się zaskoczyć. Dokładnie:)
Strach ma wielkie oczy, a przecież strach to tylko myśl ;). To stwierdzenie naprawdę pomaga jak właśnie mamy do czynienia ze strachem w jakiejś sytuacji :). Właśnie próbować, bo jak nie będziemy próbować czegoś nowego od czasu do czasu, to w końcu staniemy w miejscu.
Ale myśli kształtują świat :> Słyszałaś o intencyjności na pewno i afirmacji...może i w tym coś jest, ale cóż...myśli na pewno kształtują nasz świat. Ale i pochodzą z nas, więc możemy je modyfikować, no nie?:) Otóż to:) Próbować, uczyć się a nie siąść na laurach :)
A no właśnie pochodzą z nas, czyli mimo wszystko, możemy je modyfikować, w jaki sposób chcemy, a przynajmniej próbować :). I jak zwykle wszystko w bardzo dużym stopniu zależy od nas samych :). A ostatnio spotkałam się z pytaniem czy możemy myśleć bez słów? Spróbuj :).
Wiesz... Też myślę, że chyba można, ale bardzo krótko i to nasze myślenie jest wtedy niezbyt rozbudowane ;). Nie mamy tego opanowanego w dużym stopniu dlatego staramy się jak najbardziej skupić właśnie nie na słowach.... ale tak naprawdę dużo nam z tego nie wyjdzie, przynajmniej w moim przypadku ;).
Czy dużo z tego nie wyjdzie hm...wiesz, czasem może wyjść więcej. Ale to wchodzimy już na teren myślenia bez słów jako takiego jak choćby medytacyjnego, ja to miałam głównie na myśli. Albo zejścia do natury zwierzęcia w pewnych hm...rytuałach. Ale tak zwyczajnie, na co dzień faktycznie...bez słów nie idzie myśleć. Albo raczej, słowa zawsze próbują w tych myślach znaleźć swoje miejsce:)
Na szczęście listopad już za nami a ja mam wielką nadzieję, że grudzień będzie dla nas łaskawszy. Co do tej świadomości... Wiesz, ale tak było zawsze. Człowiek rodzi się po to, by za kilkadziesiąt lat (w dobrym scenariuszu) odejść. I tego, chociaż niewiadomo jakbyśmy chcieli, nie zmienimy. Pogodzenie się z tym jest trudne, jednak... Chyba nie pozostaje nam nic innego. Ja dopiero w tym roku uprzytomniłam sobie, co to znaczy. Wcześniejsze odejścia ludzi, nawet tych z mojego otoczenia, z którymi nie miałam zbytniego kontaktu, jakoś na mnie nie wpływały. Dopiero jak zmarł Kordian, to poczułam takie ukłucie.... że jak to? I co, już go nie ma? Tak nie ma, że w sensie na serio? Największy chyba szok... Łzy są dobre, pozwalają się nam uwolnić od głębiących nas demonów... i hej, przecież kiedyś będzie dobrze, nie teraz, to za chwilę :)
oj rzeczywiście, pamiętam dopiero co nowy rok, fakt, że całą noc oglądałam filmy, by później pół dnia przespać.. jak pięknie, że teraz na uczelnie wracamy dopiero siódmego stycznia, wyśpię się co nie miara :)
Zobaczymy co przyniosą kolejne miesiące. Pewnie jak zwykle wiele dobrego, ale też coś złego. Tak już musi być, jakoś musimy to wszystko przetrwać w jak najlepszy dla nas sposób :). Ja przeżyłam śmierć dwóch bliskich mi osób z mojej rodziny, które coś mi zaczęły uświadamiać. Choć jedna z nich może była łatwiejsza do przetrwania ze względu na w pewien sposób inny kontakt z tą osobą, to po drugiej było zupełnie inaczej, nawet jak kilka miesięcy po jej odejściu weszłam do domu, w którym mieszkała nie mogłam tam wytrzymać, wszystko się przypominało i pojawiły się kolejne łzy. Uświadomiłam sobie, że jestem tam dopiero po trzech miesiącach od tego wydarzenia, i że tak naprawdę chyba przez ten czas uciekałam od tego, żeby tam wejść. No i odejście Kordiana też zostawiło po sobie taki ślad. Kolejny raz będę się powtarzać, ale mimo tego, że Go nie znałam, tylko przez wpisy był to jakiś cios i pamiętam swoją reakcję, jak weszłam na Jego blog, ucieszyłam się widząc nowy wpis, a później zaczęłam czytać i nie dowierzałam, wstałam zamknęłam drzwi od pokoju, chwilę pochodziłam, byłam chyba w jakimś szoku, odstawiłam laptopa i w ogóle nie chciałam tego czytać, myślałam, że to jakiś żart, bo to przecież nie może być prawda, szukałam na szybko w tym wpisie czegoś co mogłoby powiedzieć, że to nie tak, ale jak już się zorientowałam, że niestety to się wydarzyło, zaczęłam, próbowałam czytać, już nie doszukując się jakiegoś cudu w postaci tego, że jest to nie prawda. I wiesz, mimo tego że wiele razy stykałam się ze śmiercią, to podobnie jak Ty nie odczuwałam tego tak bardzo, nie miało to na mnie takiego wpływu, to właśnie te trzy odejścia, które mnie dotknęły w większym stopniu jakoś zaczęły dawać mi nadzieję i wiarę na to, że może jeszcze kiedyś wszyscy się tam, gdzieś spotkamy i z tą myślą żyje się jakoś lepiej. Też mam takie plany, wyspać się co nie miara, ale o tym co będzie jak już wrócę tego 7 na uczelnię wolę nie myśleć ;).
To prawda- życie to najcenniejszy dar. Pójdę dalej i powiem, że nasze życie, to jedyne, co tak naprawdę posiadamy. Tylko nie my o tym decydujemy, kiedy to stracimy więc...trzeba korzystać, póki jest. Decydować, iść do przodu. Napierdalać życie, jak to kiedyś w żarcie niecenzuralnie usłyszałam. Bo w życiu właśnie chodzi o to, by żyć. Nie o wielkie zastanawianie się, nie o gdybanie. A o działanie i życie, tak po prostu. Sami nieraz to komplikujemy a przecież...nie ma nic łatwiejszego. Tylko nam nieraz cholernie trudno to pojąć, może jesteśmy na to wręcz za mali?
OdpowiedzUsuńI tak naprawdę...te najcenniejsze lekcje są naprawdę najbardziej bolesne. Ale muszą. Inaczej trudno nam nieraz zdjąć klapki z oczu. A gdy już to się stanie, to boli...ale czas leczy rany. Przywykamy i możemy wyciągać wnioski. Bo z drugiej strony, życie to być może właśnie stała nauka. Nauka życia w życiu.
Uwielbiam panią Simone, tak w ogóle^^
Życie to jedyne co tak naprawdę posiadamy, a większość ludzi wpatrzona tylko w pieniądze, pracę i pogoń za tym wszystkim w ogóle tego nie dostrzega. Dopiero coś musi się wydarzyć, żeby zdać sobie z tego wszystkiego sprawę.
UsuńNapierdalać życie - może niecenzuralne, ale wyrażające więcej niż chyba cokolwiek innego i dobrze by było jeżeli ludzie by się do tego stosowali ;).
Chyba jesteśmy za mali, a ten cały świat nas wszystkim przytłacza, nie możemy się w nim odnaleźć i może ktoś słabszy albo po prostu nie zastanawiający się za bardzo nad tym, że to właśnie życie jest największym darem, może go przetracić, przepłynie mu ono między palcami, ale cóż przecież nie uświadomimy teraz wszystkich ludzi jak powinni żyć, każdy musi to jakoś sam zrozumieć. Można mieć tylko nadzieję, że dla nikogo nie będzie za późno :).
Taki pewien A. . Za każdym razem jak z nim rozmawiam zastanawia się nad życiem, co dalej, jaki kolejny krok. W sercu ma muzykę, a oczywiście z rozsądku studiuje architekturę, już nawet kończy, ale jeszcze nic konkretnego nie zdecydował, oprócz narzekania, że nie wie co robi na architekturze, jak kocha muzykę, dlatego ja za każdym razem powtarzam mu więcej działania, mniej myślenia, a wszystko się jakoś odpowiednio ułoży :).
To prawda, te najbardziej bolesne najwięcej nas uczą. Robią z naszego życia takie rozdziały, po których za każdym razem coś się zmienia.
I nie zgodzę się :). Według mnie czas nie leczy ran :). Jak dla mnie czas może trochę zakurzyć wspomnienia, wydarzenia i po prostu z każdym dniem, miesiącem, rokiem, łatwiej nam żyć, ale rana cały czas pozostaje.
Oj a panią Simone jest za co uwielbiać :).
Wiesz...może tak naprawdę gonimy nieraz za ułudami, bo boimy się zmierzyć z jakąś prawdą o życiu? Bo wiemy, że je stracimy, nie umiemy się do tej myśli nie przywiązywać i szukamy czegoś, co zaleczy strach. Ale to wszystko iluzja.
UsuńI wiesz, łatwo powiedzieć napierdalać życie, ale że dla każdego też to może znaczyć naprawdę co innego...to trudne do zastosowania nieraz. Ale wierzę, że każdy może odnaleźć ten swój sposób na napierdalanie :D
Z jednej strony jesteśmy za mali ale...ja nieraz mam wrażenie, że pewne odpowiedzi nosimy w sobie. Tylko boimy się poszukać, albo nawet zadać odpowiednie pytania. Ale to takie gdybanie przy okazji:) A to jest smutne...robić coś z rozsądku. Bo cholera, wmówiono nam, że jakiś rozsądek jest lepszy, a to pojęcie nawet nie jest do końca jasne, prawda? A ludzie się niby nim kierują, w imię jakiegoś nieokreślonego wyższego dobra i potem są nieszczęśliwi...bez sensu totalnie.
Może życie jest jak pisanie książki, nieraz mam takie wrażenie. Właśnie rozdziały, dobrze powiedziane:)
To po prostu kwestia spojrzenia. Dla mnie leczy, tylko zostawia ślady. Tak medycznie wręcz:)
Dokładnie:)
'Swój sposób na napierdalanie' - mimo tego że ostatnio jakoś było trochę ciężko, ludzie mnie otaczający ostatnio robią, mówią, wysyłają i piszą takie rzeczy, że naprawdę jestem im wdzięczna za to, że i w takich chwilach potrafią rozweselić człowieka :). Tym zdaniem stałaś się tą kolejną osobą. Naprawdę piękne określenie, dość wyjątkowe ;D.
UsuńTak, bo czasami również uciekamy przed tym co jest oczywiste, tylko udajemy przed sobą, że to wcale nie jest takie proste, a jednak odpowiedź mamy gdzieś głęboko w sobie, tylko chyba właśnie boimy się ją z siebie wydobyć.
Ach ten rozsądek.... Chyba sama stałam się jego ofiarą ;). Może nie aż tak do końca ofiarą, bo wybrałam coś właśnie z rozsądku, ale to też mnie fascynuje, jednak jak pomyśle o tym drugim, co odrzuciłam, to aż... Aż słów brak, tylko chce się przejść do czynów ;). Jednak czasami rzeczywistość może nas ograniczać, bo co z tego, że ja sobie pójdę za tym moim sercem (chociaż pewnie kiedyś to zrobię), jak tylko tyle mi z tego zostanie, fajny czas, doświadczenia na studiach, a później... Mimo wielu chęci może być trudno z kontynuowaniem tego.
Ale cóż.... Jak to kiedyś pewna osoba mi powiedziała 'życie jest nieprzewidywalne', więc nie myślmy właśnie o nim za wiele, a działajmy i cieszmy się tym co nam to nasze działanie przyniesie :).
To bardzo dobrze:) Wiesz, to też umiejętność nieraz w złym okresie dostrzegania pewnych perełek. I jak widać, masz ją, nic tylko docenić:)
UsuńAle cieszę się, że i mi się udało jakimś cudem :D Polecam się na przyszłość :D
Dokładnie. Czasem prosta prawda nas przeraża a najśmieszniejsze, że potem często się okazuje, że nawet nie było się czego bać. Zresztą...nie od dzisiaj mawiają, że strach ma wielkie oczy.
I jasne, że rzeczywistość nieraz ogranicza, deprymuje a nieraz...nieraz to, co na początku wydawało się właśnie ograniczaniem, pozwoliło rozwinąć nam skrzydła. Różnie bywa. Ale nieraz trzeba się postawić pewnym hm..nakazom z zewnątrz i podążać za tym, co się ma wewnątrz. Ale też i w życiu trzeba po prostu próbować. Czasem można się zaskoczyć.
Dokładnie:)
Strach ma wielkie oczy, a przecież strach to tylko myśl ;). To stwierdzenie naprawdę pomaga jak właśnie mamy do czynienia ze strachem w jakiejś sytuacji :).
UsuńWłaśnie próbować, bo jak nie będziemy próbować czegoś nowego od czasu do czasu, to w końcu staniemy w miejscu.
Ale myśli kształtują świat :> Słyszałaś o intencyjności na pewno i afirmacji...może i w tym coś jest, ale cóż...myśli na pewno kształtują nasz świat. Ale i pochodzą z nas, więc możemy je modyfikować, no nie?:)
UsuńOtóż to:) Próbować, uczyć się a nie siąść na laurach :)
A no właśnie pochodzą z nas, czyli mimo wszystko, możemy je modyfikować, w jaki sposób chcemy, a przynajmniej próbować :). I jak zwykle wszystko w bardzo dużym stopniu zależy od nas samych :).
UsuńA ostatnio spotkałam się z pytaniem czy możemy myśleć bez słów? Spróbuj :).
dokładnie:)
UsuńJuż kiedyś sama zadałam sobie właśnie to pytanie i ja akurat powiem...że można:) Tylko nie wiem czy to pełne myślenie, o :D
Wiesz... Też myślę, że chyba można, ale bardzo krótko i to nasze myślenie jest wtedy niezbyt rozbudowane ;). Nie mamy tego opanowanego w dużym stopniu dlatego staramy się jak najbardziej skupić właśnie nie na słowach.... ale tak naprawdę dużo nam z tego nie wyjdzie, przynajmniej w moim przypadku ;).
UsuńCzy dużo z tego nie wyjdzie hm...wiesz, czasem może wyjść więcej. Ale to wchodzimy już na teren myślenia bez słów jako takiego jak choćby medytacyjnego, ja to miałam głównie na myśli. Albo zejścia do natury zwierzęcia w pewnych hm...rytuałach. Ale tak zwyczajnie, na co dzień faktycznie...bez słów nie idzie myśleć. Albo raczej, słowa zawsze próbują w tych myślach znaleźć swoje miejsce:)
UsuńTaak medytacja. Nawet bardzo dużo by nam z tego wyszło ;).
UsuńAle próba myślenia bez słów w takim codziennym życiu byłaby trudna :).
Na szczęście listopad już za nami a ja mam wielką nadzieję, że grudzień będzie dla nas łaskawszy. Co do tej świadomości... Wiesz, ale tak było zawsze. Człowiek rodzi się po to, by za kilkadziesiąt lat (w dobrym scenariuszu) odejść. I tego, chociaż niewiadomo jakbyśmy chcieli, nie zmienimy. Pogodzenie się z tym jest trudne, jednak... Chyba nie pozostaje nam nic innego. Ja dopiero w tym roku uprzytomniłam sobie, co to znaczy. Wcześniejsze odejścia ludzi, nawet tych z mojego otoczenia, z którymi nie miałam zbytniego kontaktu, jakoś na mnie nie wpływały. Dopiero jak zmarł Kordian, to poczułam takie ukłucie.... że jak to? I co, już go nie ma? Tak nie ma, że w sensie na serio? Największy chyba szok...
OdpowiedzUsuńŁzy są dobre, pozwalają się nam uwolnić od głębiących nas demonów... i hej, przecież kiedyś będzie dobrze, nie teraz, to za chwilę :)
oj rzeczywiście, pamiętam dopiero co nowy rok, fakt, że całą noc oglądałam filmy, by później pół dnia przespać.. jak pięknie, że teraz na uczelnie wracamy dopiero siódmego stycznia, wyśpię się co nie miara :)
Zobaczymy co przyniosą kolejne miesiące. Pewnie jak zwykle wiele dobrego, ale też coś złego. Tak już musi być, jakoś musimy to wszystko przetrwać w jak najlepszy dla nas sposób :).
UsuńJa przeżyłam śmierć dwóch bliskich mi osób z mojej rodziny, które coś mi zaczęły uświadamiać. Choć jedna z nich może była łatwiejsza do przetrwania ze względu na w pewien sposób inny kontakt z tą osobą, to po drugiej było zupełnie inaczej, nawet jak kilka miesięcy po jej odejściu weszłam do domu, w którym mieszkała nie mogłam tam wytrzymać, wszystko się przypominało i pojawiły się kolejne łzy. Uświadomiłam sobie, że jestem tam dopiero po trzech miesiącach od tego wydarzenia, i że tak naprawdę chyba przez ten czas uciekałam od tego, żeby tam wejść. No i odejście Kordiana też zostawiło po sobie taki ślad. Kolejny raz będę się powtarzać, ale mimo tego, że Go nie znałam, tylko przez wpisy był to jakiś cios i pamiętam swoją reakcję, jak weszłam na Jego blog, ucieszyłam się widząc nowy wpis, a później zaczęłam czytać i nie dowierzałam, wstałam zamknęłam drzwi od pokoju, chwilę pochodziłam, byłam chyba w jakimś szoku, odstawiłam laptopa i w ogóle nie chciałam tego czytać, myślałam, że to jakiś żart, bo to przecież nie może być prawda, szukałam na szybko w tym wpisie czegoś co mogłoby powiedzieć, że to nie tak, ale jak już się zorientowałam, że niestety to się wydarzyło, zaczęłam, próbowałam czytać, już nie doszukując się jakiegoś cudu w postaci tego, że jest to nie prawda. I wiesz, mimo tego że wiele razy stykałam się ze śmiercią, to podobnie jak Ty nie odczuwałam tego tak bardzo, nie miało to na mnie takiego wpływu, to właśnie te trzy odejścia, które mnie dotknęły w większym stopniu jakoś zaczęły dawać mi nadzieję i wiarę na to, że może jeszcze kiedyś wszyscy się tam, gdzieś spotkamy i z tą myślą żyje się jakoś lepiej.
Też mam takie plany, wyspać się co nie miara, ale o tym co będzie jak już wrócę tego 7 na uczelnię wolę nie myśleć ;).